czwartek, 12 marca 2015

Never give up. Great things take time.

Kobieta zmienną jest i ja osobiście od tej zasady z pewnością się nie wyłamuję. Nie wiem czemu ostatnio tak często zmieniał(a w sumie to nadal zmienia) mi się humor i samopoczucie. Może była to wina PMS-a, a teraz jeszcze tej pogody, która wciąż się nie ustabilizowała...Czekam na wiosnę, chociaż z drugiej strony oznacza ona także czas matur. Więc może lepszym stwierdzeniem będzie to, że czekam na lato ;p Chyba nie umiałabym opisać mojej radości, gdybym jutro rano wstała z łóżka i okazałoby się, że jest czerwiec. Naprawdę nie byłoby mi szkoda kwietnia ani maja, nawet gdyby tajemniczo zniknęły z kalendarza.

Wyruszam w drogę i mam nadzieję, że nie trafię w ślepą uliczkę już jutro. To taka trochę metaforyczna podróż. Po prostu obrałam sobie parę celi(naprawdę malutkich jak na razie) i mam zamiar teraz nad nimi pracować. Skoro nie potrafię wziąć się za siebie, jeżeli chodzi o sprawy ważne, to mam nadzieję, że przynajmniej w tych bardziej błahych mi się uda. Myślę, że już za jakieś 2-3 miesiące będę mogła stwierdzić, czy zrobiłam jakieś postępy czy nie.



Nawet pocztówka, która przywędrowała do mnie z Holandii każe mi się nie poddawać. Mam zamiar teraz trzymać się tego cytatu oraz Waszych słów z komentarzy, które motywują mnie do działania.

środa, 4 marca 2015

Przeszłość już nie istnieje, przyszłość jeszcze się nie wydarzyła, jedyne co mamy to teraźniejszość.

Wystarczy parę słów, żeby uwierzyć...wystarczy sekunda, żeby się zawieść...

Nadzieja, którą w sobie noszę tak naprawdę mnie zabija. Bo z dnia na dzień przekonuję się tylko bardziej, że tak naprawdę mam nadzieję na coś niemożliwego. Na bycie kimś, kim pragnę być, lecz mam świadomość, że nigdy nie będę...bo wiem, że ludzie się nie zmieniają. W gruncie rzeczy odkrywają tylko kolejne twarze, odszukują w sobie cechy, których wcześniej nie ujawniali, ale które były w nich już dawno zagnieżdżone. Dlatego wiem, że ja się nie zmienię, a na odkrywanie samej siebie nie mam siły.
Czuję jak gniję od środka, jak umieram z dnia na dzień, chociaż chcę walczyć i czasami czuję, że dam radę. Lecz przychodzą chwile, kiedy zdaję sobie sprawę jak bardzo się oszukuję...Bo problem jest we mnie, niby niepozorny, a tak naprawdę ma tak wiele wymiarów, że nie sposób się z nim zmierzyć. To musiałoby pewnie trwać miesiącami, a ja nie mam czasu. Poza tym zdaję sobie sprawę z tego, jak łatwo się poddaję, chyba taka już moja natura. I nie piszcie mi, że mam być silna, bo wcale nie tego mi potrzeba...Spytacie w takim razie "czego do cholery chcesz dziewczyno?", nie wiem...może jakiegoś niezidentyfikowanego impulsu, czegokolwiek co pozwoliłoby mi wierzyć, że moja nadzieja jednak nie jest bezsensowna.

Każdy mi powie, że jestem jeszcze młoda i całe życie przede mną...ale życie jest po to by korzystać z niego tu i teraz, a nie gapić się bezsensownie w przyszłość powtarzając sobie każdego dnia ileż to wspaniałych rzeczy na nas czeka, dlatego takie słowa nie do końca do mnie trafiają.
Skoro nie żyję dzisiaj, oznacza to, że nie korzystam z życia w ogóle...Przeszłość w gruncie rzeczy się nie liczy, z niej pozostają tylko gorsze i lepsze wspomnienia oraz doświadczenia. Przyszłość tak samo nie ma większego znaczenia, bo pozostaje wciąż nieodkryta. Zyskuje na znaczeniu dopiero wtedy, kiedy staje się teraźniejszością. 
Pewnym biegom zdarzeń musimy się poddać, wobec niektórych rzeczy jesteśmy bezsilni. Jedyne na co mamy wpływ to właśnie teraźniejszość. A ja ją marnuję z każdą sekundą, te chwile uciekają i nie wrócą. Jeżeli nie wykorzystam ich teraz, los nie da mi drugiej szansy, nie w tym przypadku.

Muszę się obudzić, otworzyć oczy lub znaleźć inną drogę... Zmienić swój punkt widzenia, bo moje poglądy doprowadzają mnie jedynie do wniosku, że rzeczywiście to co robię nie ma sensu. Może to ja sama siebie niszczę?
Gdzie to życie, które miało być tak proste i piękne?