Chyba powoli zaczynam dojrzewać do tego, by nie przejmować się niewypowiedzianymi słowami, nie przejmować się tak bardzo tym, co myślą i uważają inni. Nikt nie przeżyje mojego życia za mnie, nikt nie będzie spełniał za mnie moich marzeń, nie będzie za mnie pracował, zakładał rodziny, zbierał doświadczenia i wspomnień, więc dlaczego wszystko co robię miałoby aż tak bardzo podlegać innym? Wiadomo, że trudno być całkowicie niezależnym, chociażby od rodziny czy przyjaciół, ale czasami lepiej się po prostu zdystansować.
Pogodziłam się z tym, że nic nie trwa wiecznie.
Jeżeli coś się skończy, zacznie się coś nowego.
Jeżeli coś mi nie wyjdzie, uda się innym razem.
Dlatego wszystko stało się dla mnie mniej istotne. Może tego potrzebowałam...przestało mi tak bardzo zależeć i czuję się dzięki temu jakoś lżej.
Coś się zmieniło...ale ta zmiana przyszła sama. Nie, nie zawsze na wszystko trzeba mieć logiczne wytłumaczenie i powód. Przynajmniej ja nie mam. Los mnie zaskoczył po ponad roku tego cholernego stanu, którego przyczyny także nie umiem wyjaśnić, po tym jak przeżyłam apogeum mojego załamania, chciałam umrzeć albo zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić.
Czuję, że Ktoś nade mną czuwa.
Nie ma zbyt wiele
czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko.
Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy
marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla.
Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi
dziś, jak potrafimy być nimi jutro?